czwartek, 18 czerwca 2015

A przyszłość mogłaby wyglądać tak :

Karol kierował ogromnym zespołem naukowców, opracowujących system wymiany uszkodzonych połączeń nerwowych w ciele ludzkim na skutek wypadków, porażeń i genetycznych uwarunkowań albo stastystycznych błędów lekarskich popełnionych przy porodach, zabiegach czy operacjach. Był dumny z osiągnięć własnych i zespołu, bo właśnie dzięki temu poruszał się o własnych siłach i chodził na własnych nogach, o czym jako dziecko mógł tylko marzyć, mimo, że rodzice robili wszystko, co było w ich mocno ograniczonej mocy, aby ich jedyny syn pokonał dziecięce porażenie mózgowe. Dzisiaj jako człowiek o dużym dorobku naukowym, przeogromnej wiedzy, niekłamanej charyzmie i estymie świata nauki, mógł śmiało powiedzieć, że w epoce jego dzieciństwa nie wszystko dało się kupić i za nie wszystko dało się zapłacić pieniędzmi. Pamiętał doskonale wszystkie turnusy rehabilitacyjne, na które umęczona do granic możliwości mama woziła go za wyżebrane (tak, nie bał się tego, zapomnianego już dzisiaj, słowa) i zgromadzone na koncie fundacji pieniądze. Poddawano go przeróżnym, nierzadko bardzo bolesnym zabiegom, przeszedł kilka skomplikowanych operacji, a i tak nie był w stanie samodzielnie pokonać tych kilku kroków z pokoju do toalety, tylko aż do czasów studenckich zawsze musiała towarzyszyć mu tam mama albo tata, jeśli akurat nie był w pracy. Później na stancji był  to dobry kumpel, który zresztą do dziś pełnił kluczową rolę w zespole i mocno przyczynił się do opracowania systemu przywracającego sprawność tym wszystkim skazanym na brak intymności w łazience... Na końcu tej towarzyskiej kolejki stała Malwina, bez wahania podejmująca się każdego dnia opieki i pielęgnująca przez lata jego nieposłuszne ciało, aby wreszcie wraz z Markiem obserwować pierwsze samodzielne kroki i pierwsze samodzielne posiłki, i pierwsze samodzielnie zapisywane notatki, i wszystko takie pierwsze... Tyle lat, a tamto przed oczami jak żywe... Szkoda tylko, że mama nie miała szansy doczekać tych chwil, przeżyć i wzruszenia, że jednak... Że warto było, że życie jednak jest dobre i nagradza. Bez pieniędzy, bez statusu, bez pragnienia posiadania... Myślał jeszcze o jednym: Dzisiaj dzieci, ci młodzi: dziewczęta i chłopcy nie muszą żyć odarci z godności, pozbawieni intymności, skazani na łaskę lub litość i wieczne, nie zawsze chciane i potrzebne czyjeś towarzystwo. Jednak... Gdyby nie doznał tych wszystkich skrajnych emocji, czy pragnąłby tak, mocno, czy determinacja byłaby tak silna, czy doświadczyłby współczucia i bezinteresownej pomocy, czy poznałby i pokochał Malwinę, czy ona pokochałaby jego, gdzie byłby dzisiaj...

Wszystkiego najlepszego, Eluniu w dniu Twoich urodzin ♡♡♡
Dziękuję, Asiulku ♡♡♡

wtorek, 24 lutego 2015

My, ludzie...

     ...szczęście... przychodzi i niesie radość, że nie sposób opisać...
     ...nieszczęście... przychodzi i niesie rozpacz, że nie sposób opisać...

     Co zatem różni te dwa przejściowe, przemijające stany ducha? Jeśli przyjąć obiektywne patrzenie, o ile jest to w ogóle możliwe, to... nic, absolutnie nic ich nie różni, choć może wydawać się to niedorzeczne.

     Ostatnie dni były bardzo, ogromnie trudne... strata... ogromna, niepowetowana strata, że nie sposób opisać, choć zdarzyło się podobnych strat w moim życiu wiele i wszystkie, nigdy nie "odrobione", nie przekute na zysk, przestały jednak doskwierać tak wyraziście. Wracają przy Wigilii, Wielkanocy, rocznicach urodzin, imienin, przy okazji przeglądania zdjęć, wizyt we wspólnych miejscach. Jest tych momentów przypomnienia, rozmowy w duchu i łez wciąż sporo, ale nie tyle, ile na początku, w chwili powstania poczucia straty, w chwili uświadomienia sobie niemożliwości bycia razem w wymiarze fizycznym. 

    
      Jeśli nic już nie widać, jeśli jest tak ciemno, że choć oko wykol, to nie pozostaje nic innego, jak tylko: "Zapal światło głupia, bo zęby wybijesz!" - to słowa mojej zawsze uśmiechniętej, zawsze znającej odpowiedź, zawsze potrafiącej znaleźć wyjście Eli, która pomaga mi teraz bardzo, ale już w innym wymiarze... Jak bardzo chciałabym Ją teraz przytulić, wie tylko Ona i... ja...


środa, 18 lutego 2015

Po całym dniu...

     Po całym dniu pracy o czym marzy kobieta? Pewnie ile kobiet, tyle odpowiedzi :-) Wszystko zależy, jak minął kobiecie dzień i czy jest z niego zadowolona, czy raczej coś by zmieniła. Załóżmy, że minął tak, jak sobie to o godzinie, dajmy na to 5.30, gdy budzik, kot albo... siku wyrwało ją z objęć Morfiego... Marzy zatem o spotkaniu z Kimś Ważnym, żeby się Mu swoim dniem udanym pochwalić, opowiedzieć, zachwyt w oczach dostrzec, że to taka operatywna jest, zaradna i z niejednego pieca chleba pojadła, więc wie, co w życiu ważne i warte przeżycia... albo może spotkałaby się chętnie z przyjaciółmi, w gwarze pubu lub zaciszu domowym pogawędziła o minionym, a załatwieniu mnóstwa spraw, ugotowaniu smacznego obiadu, upolowanej w ciuchlandzie kiecce za grosze, rachunkach za gaz i prąd, wrednej spod szóstki, która nic nie wie, bo durne to takie, że o Jezu, a faceta to sobie wokół palucha brudnego okręciła i jeszcze nas, krystalicznie nieskalanych do tej drugiej durnowatej spod trójki obgaduje... 
     Po powrocie do domu po całym dniu chcemy, żeby było zwyczajnie dobrze i czy ta spod trójki lub szóstki jest dobra czy zła, nic a nic nas to obchodzi... Wchodzimy do ciszy, spokoju, książka ulubiona na szafce leży, kawa paruje i pachnie, pies merda ogonem, a kot mruczy przyjaźnie spod fotela... Boże kochany, daj nam życia, jakiego chcemy i niech będzie dla nas zwyczajnie łaskawe...

Jak myślę, jak czuję, tak jestem...

     "Spod zamkniętych powiek widać więcej, a jedynym problemem, jak sądzę, jest trudność w ogłoszeniu światu tego, co się widzi, bo skoro powieki zamknięto na zawsze, to i usta przemówić nie mają prawa, choćby nie wiem jak bardzo tego pragnęły..."
  

     Odczucia, które gromadzą się w sercu i myśli kłębiące się w głowie po odejściu kogoś bardzo bliskiego odrętwiają, wyłączają na jakiś czas, jakąś stąd-dotąd odległość i nie wiadomo nigdy, kiedy uda się powrócić do tak zwanej normalności, codzienności i bycia wśród innych zwyczajnością zwyczajną z radością w oczach i uśmiechem szczerym na ustach... 
     Niby nic się zmieniło, wszystko wokół funkcjonuje, ptaki nawet rankiem świergoczą zupełnie nieświadome tego, co się wydarzyło i wszystko odmieniło... Ile jeszcze takich odejść, pożegnań, rozstań, żeby uwierzyć sercem w tę prawdę najprawdziwszą, że Oni są przecież wciąż i nawet, gdy pamięć zgaśnie, Oni nadal trwać będą, a my zwyczajnie do Nich dołączymy... Jakie to proste... Skąd zatem ten uporczywy brak narastający wprost proporcjonalnie do świadomości, że już nie ma... możliwości, dźwięku, tonu głosu, śmiechu, spojrzenia, gestu, ruchu ręki odgarniającego włosy z czoła, stóp nieruchomych bądź niecierpliwych pod stołem, pianki z latte na włoskach nad górną wargą i języka ją stamtąd wstydliwie zabierającego... Ta cała wszystkość była i nagle niezapowiedzianie znikła i uparcie jej nie ma, choć czuję wciąż zapach, słyszę w słuchawce głos, widzę wsuwki podtrzymujące czerń włosów... A przecież nie ma... i nie ma... i nie ma...